Wednesday 24 April 2013

Sheri Parks - Fierce Angels

 Kolejna pozycja z półki Black Writing w bibliotece w Peckham. Tym razem będzie o archetypach.
Archetypy odkryłam zaraz po tym jak zrobił to Jung, (więc niestety cała sława przypadła jemu) i od tej pory zachwycam się nimi niezmiennie. Gdy najpierw czytasz coś o jakimś archetypie, to zazwyczaj z pewnym takim niedowierzaniem do tego podchodzisz, ale już po chwili widzisz go gdzie nie spojrzysz.

W tej książce Sheri Parks rozwodzi się nad archetypem Silnej Czarnej Kobiety i różnych wcieleniach tego archetypu w różnych stuleciach, koncetrując się przede wszystkim na amerykańskim społeczeństwie i jego kulturze. Z początku cały pomysł wydał mi się trochę naciągany - przejść od czasów prehistorycznych do Michelly Obamy w 150 stron zaledwie i twierdzić, że to wszystko różne formy tego samego fenomenu.

Nie zawsze wydawało mi się, że opisywany archetyp należy tylko do czarnych kobiet, bo czasami bardzo upodabniał się do naszej ukochanej silnej Matki Polki, co to uratuje swoje dzieci, mężów, społeczność, a i też ojczyznę przy okazji. Jednak muszę przyznać, że jeśli o archetypy i role chodzi, to białe kobiety (szczególnie te zachodnie) mają ich więcej do wyboru.




Pierwsze cztery rozdziały tej książki to kawał porządnej akademickiej roboty, ale Parks zupełnie pogubiła się w rozdziale piątym, który bardziej przypominał jakiś 'Balsam dla duszy Afroamerykanki', niż porządne opracowanie naukowe. W tym rozdziale Parks opowiada jakieś luźne historie i anegdoty o różnych kobietach bezinteresownych, pełnych poświęcenia i ciężko-pracujących. Nie wydaje mi się, żeby czarne kobiety miały tu jakiś monopol na taką postawę. Widzę takie kobiety wszędzie i występują one we wszystkich kolorach i narodowościach. Wydaje mi się, że jest to rzecz bardziej przynależna płci w tym przypadku.

Ostatni rozdział, który miał być, jak rozumiem, podsumowaniem i konkluzją, był zupełnie chaotyczny. Nie wiem z jakich założeń wychodził i dokąd zmierzał i w dodatku (zupełnie niechcący jak mniemam) przedstawił Sheilę Johnson jako kompletnie irytującą postać.








Jak ktoś chce to przeczytać, to niech czyta pierwsze cztery rozdziały. Dalej nie ma się co zapuszczać.

No comments:

Post a Comment